13 grudnia 1981 r., w III Niedzielę Adwentu, zwaną niedzielą radości, miałem wygłosić homilię w kaplicy konwiktu KUL. Zazwyczaj niedzielną homilię dla kapłanów studentów głosił nasz ojciec duchowny, ks. prof. Józef Kudasiewicz. Zadzwonił do mnie 12 grudnia z Kielc, że nie może przyjechać do Lublina z powodu choroby i poprosił o przygotowanie homilii. W sobotni wieczór pisałem tekst homilii o radości, bo przecież Pan już blisko. Następnego dnia wstałem więc bardzo wcześnie, aby jeszcze przemyśleć zapisane myśli. Włączyłem radio. Z głośnika płynęła muzyka poważna. Wywołało to moje zdziwienie, bowiem nigdy o tej porze nie było tego typu audycji. Za chwilę wszystko się wyjaśniło – w Polsce od północy obowiązuje stan wojenny. Zrozumiałem wówczas, że przygotowany tekst homilii nie nadaje się do wygłoszenia, bo jak mówić w takiej chwili o radości?
To było dla mnie wielkie doświadczenie, a zarazem próba. Przecież w liturgii pozostały te same teksty, a diametralnie zmieniła się sytuacja, w której będzie rozbrzmiewać słowo Boże. Wystarczyło kilka godzin, aby uświadomić sobie, że słowo Boże wymaga ode mnie czegoś zupełnie innego. Ono ma być interpretacją nowej rzeczywistości, w której się znaleźliśmy, ono ma nas oświecić, umocnić, poprowadzić… W pierwszej chwili poczułem się trochę bezradny wobec tego wyzwania, co powiedzieć sobie i współbraciom? A może pozwolić tylko zabrzmieć słowom Pisma Świętego? Po Ewangelii nie mówić nic, dając czas każdemu na osobistą refleksję? Czy nie będzie to jednak ucieczka przed powierzonym mi obowiązkiem?
W zakrystii panowała ogromna cisza. To było szczególne przygotowanie do Mszy św. i szczególne jej sprawowanie. W liturgii słowa słuchaliśmy Izajasza mówiącego o powołaniu proroka, który oddaje się bez reszty na służbę Bogu i narodowi; Pawła, który wzywa do ustawicznej radości i trwania na modlitwie, zwłaszcza dziękczynnej, niezależnie od sytuacji; oraz Jana ukazującego posłannictwo Jana Chrzciciela. Po wysłuchaniu czytań biblijnych wygłosiłem najkrótszą w moim życiu homilię. Oto jej tekst.
„Może jeszcze dzisiaj przyjdą do kogoś z nas, jak wówczas do Jana Chrzciciela, z pytaniem: Kto ty jesteś? W czyim imieniu nauczasz? Kto cię do tego upoważnił? Odpowiedź podpowiada nam prorok Izajasz: «Duch Pański nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić Dobrą Nowinę ubogim, by opatrywać razy serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski od Pana». To jest nasze posłannictwo. Nie lękajmy się, w każdym położeniu dziękujmy Bogu, módlmy się nieustannie, pamiętając, że wierny jest Ten, który nas wezwał, i do Niego należy ostatnie słowo”.
Może jeszcze dzisiaj przyjdą… Nie musieliśmy długo czekać na wypełnienie tych słów. Po Eucharystii spotkaliśmy w zakrystii dwóch panów z nakazem zatrzymania jednego z nas, a był nim ks. prof. Kazimierz Ryczan (późniejszy biskup kielecki). Aresztowanie zrobiło na nas wszystkich ogromne wrażenie. Nikt nie śmiał nic powiedzieć. Choć nie było słów, to odczuwaliśmy w tym momencie właśnie moc i aktualność Bożego słowa.
Przypominam to po latach, bowiem to przeżycie ciągle mówi mi, że Bóg nieustannie przychodzi do nas w swoim słowie i oczekuje odpowiedzi: jasnej i konkretnej.
Ks. Tadeusz Lewandowski